Nie poddajemy się…

Nie poddajemy się…

Miniony rok dla firmy Łąccy-Kołczygłowy to czas ogromnych zmian w profilu produkcji, które są odpowiedzią na wyzwania i kryzys w branży drzewnej.

Coraz częściej z ust przedstawicieli firm przemysłu drzewnego padają hasła: „Musimy przetrwać”, „Musimy walczyć”, „Nie możemy się poddać”. Czy firma Łąccy-Kołczygłowy również bierze udział w tej swoistej walce?

Jacek Greinke:  Kryzys, który od dwóch lat penetruje polski przemysł drzewny, nie ominął naszej firmy. Prowadzenie działalności na stratach męczy wielu producentów. I gdyby nie duży kontrakt od klienta z USA, to firmy Łąccy-Kołczygłowy prawdopodobnie nie byłoby już na rynku. Więc tak, my także „walczymy”.

Firmy istniejącej 42 lata, z czterema fabrykami wyposażonymi w nowoczesny park maszyn, ze znaną i rozpoznawalną marką obecną na zagranicznych rynkach, nie zamyka się z dnia na dzień…

J.G.:  W 2023 roku mieliśmy spadek zamówień o 30 procent. To był czas decyzji: czy kończymy, czy wprowadzamy radykalne zmiany, aby iść dalej. Wybraliśmy to drugie. W naszej długiej historii przetrwaliśmy niejeden kryzys, niejedne zawahanie koniunktury, pokonaliśmy mnóstwo problemów. Przeżyliśmy także obecne załamanie rynku, ale to wymagało transformacji naszej firmy.

O jakich konkretnie zmianach Pan mówi?

J.G.:  To, co dziś robimy, można powiedzieć, że jest strategią odwrotną do tej, którą wprowadzaliśmy przez 42 lata w firmie Łąccy-Kołczygłowy. Przez lata bowiem dywersyfikowaliśmy produkcję i ofertę. Natomiast obecnie postawiliśmy na produkcję i sprzedaż jednego wyrobu, czyli drewnianych podłóg. Zaczynaliśmy w 1982 roku od tartaku w Kołczygłowach, aby z czasem rozrosnąć się do czterech zakładów produkcyjnych. Przez lata nasza produkcja była podzielona asortymentowo między te cztery zakłady. Czyli Kołczygłowy – tartak i produkcja sklejki, Barnowo – podłogi oraz Jezierze – klejonka i elementy meblowe. Obecnie wygląda to zupełnie inaczej, gdyż przekierowaliśmy całość mocy produkcyjnych wyłącznie na podłogi. To one są teraz trzonem biznesu. I tylko na tym produkcie się skupiamy, co wymagało wprowadzenia wielu zmian procesowych i technologicznych. Nie sprzedajemy już tarcicy, bo w tartaku przecieramy surowiec wyłącznie na potrzeby własnych podłóg. We wprowadzenie tych zmian mocno zaangażował się założyciel firmy – Zbigniew Łącki. Zwłaszcza że ma on niesłychaną wiedzę o rynku i procesach produkcyjnych w branży drzewnej.

O ile jestem w stanie zrozumieć decyzję o zaprzestaniu sprzedaży tarcicy, to trudno mi nie zapytać o powody zakończenia produkcji mebli.

J.G.:  Nasza marka drewnianych mebli Moon Wood, którą rozwijamy od przeszło 10 lat, bardzo dobrze odnalazła się na rynku. I nadal można nabyć te meble w naszym sklepie on-line. Decyzja o zaprzestaniu ich produkcji wiązała się z koniecznością przekierowania całych naszych mocy produkcyjnych, powierzchniowych, logistycznych i osobowych na podłogi, gdyż zamówienia od klienta z USA są bardzo duże. Chcąc podołać tym ilościom, musieliśmy zrezygnować z dywersyfikacji oferty i skupić się tylko na produkcji podłóg. Choć rentowność, z uwagi na rosnące ceny surowca liściastego, a jednocześnie malejącą jego podaż, nie jest wcale rewelacyjna albo taka, o jakiej moglibyśmy marzyć. Nie widać także na horyzoncie zmian, które mogłyby przywrócić konkurencyjność polskich producentów na międzynarodowych rynkach, która przez lata pozwalała na dynamiczny rozwój rodzimych przedsiębiorców przemysłu drzewnego.

Wysoka cena drewna, o której Pan wspomniał, to jeden z głównych powodów utraty konkurencyjności?

J.G.:  Uważam, że za obecną złą i coraz bardziej pogarszającą się sytuację przedsiębiorców przemysłu drzewnego w Polsce odpowiadają horrendalne ceny zakupu drewna na Portalu Leśno-Drzewnym i bardzo zły system sprzedaży surowca w LP, który nie jest przystosowany do realiów rynku. LP nie patrzą w ogóle na to, jaka jest podaż i sytuacja na rynku. Przecież widzą, co się dzieje, dlaczego więc nie obniżono cen wyjściowych na aukcjach? Polska Izba Gospodarcza Przemysłu Drzewnego, do której należymy od wielu lat, walczy o zmianę tych zasad. I ja także biorę udział w spotkaniach z regionalnymi dyrekcjami jednostek LP, z których nabywamy surowiec. Problem polega na tym, że choćby nie wiem, ile tych spotkań było, i ile wysłanych pism, to Lasy i tak robią swoje. A zmiany do zasad sprzedaży drewna, które są wprowadzane co dwa lata, są kosmetyczne i niewiele dobrego wnoszą do funkcjonowania przedsiębiorców oraz procesu kupna surowca.

Jednak zmiana zasad kupna surowca to tylko jedna z kropli w morzu potrzeb polskich przedsiębiorców przemysłu drzewnego…

J.G.:  Oprócz cenotwórczej polityki nabywania drewna, jaka funkcjonuje w Polsce, problemy są jeszcze trzy. Jeden to dekoniunktura. Drugi to niebotycznie rosnące koszty prowadzenia działalności produkcyjnej w Polsce, które zjadają przychody. Trzeci to regulacje unijne. Na wszystkie trzy my – przedsiębiorcy – wpływu nie mamy. Dekoniunktura przyszła niespodziewanie po postpandemicznym boomie na produkty branży meblarskiej i drzewnej, który miał miejsce w latach 2021-22. Po boomie firmy były zatowarowane po sufit, a rynek był zapchany. I wtedy Rosja zaatakowała Ukrainę, zaś wspomniana koniunktura przerodziła się szybko w kryzys, co zaskoczyło wielu producentów. Na dekoniunkturę nakłada się malejąca konkurencyjność oferty polskich firm na rynkach zagranicznych z powodu wspomnianych już przeze mnie ogromnych kosztów prowadzenia działalności. Na czele są tu rosnące koszty pracy, które nie idą proporcjonalnie do wzrostu umiejętności pracowników. Od 1 lipca minimalne wynagrodzenie za pracę w naszym kraju wynosi 4300 zł brutto i jest ono wyższe od minimalnej płacy na przykład w Portugalii. W porównaniu do 2014 roku to wzrost aż o 2620 zł, czyli o 156 procent. Zaś odbiorcy naszych wyrobów o podwyżkach słyszeć nie chcą. Bo przecież presja na obniżanie cen produktów gotowych jest na rynku od lat.

Wspomniał Pan także o regulacjach unijnych…

J.G.:  Na szczęście wprowadzenie przepisów EUDR, które miało wejść w życie na koniec 2024 roku, zostało przedłużone o rok. To kolejne papiery i formalności do udokumentowania. I to jest to, co zabija UE, czyli przeformalizowanie. Mam wrażenie, że regulacje unijne dążą do tego, aby firmy nie skupiały się na clou biznesu, czyli zysku, ale na tym, aby był on zielony, przyjazny i zgodny z tysiącem przepisów, które UE nakłada na firmy produkcyjne. Tylko, aby taki mógł być, to muszą pojawić się zyski, abyśmy mogli konkurować z innymi kontynentami z całego świata. Dzisiaj Europa tę konkurencję przegrywa. Absurdem jest także to, że rozporządzenie EUDR jest wprowadzane w Europie, gdzie o wylesianiu nie ma mowy. Przecież statystyka pokazuje to jednoznacznie. Lesistość w Polsce stale rośnie: 1946 rok – 20,8 proc., 1960 rok – 24,6 proc., 1990 rok –- 27,8 proc., 2010 rok – 29,2 proc., 2023 rok – 29,6 procent. Aczkolwiek, jak posłucha się wielu organizacji proekologicznych, to można odnieść wrażenie, że mieszkamy w przysłowiowym Kongo. Polacy kochają drewno, ale są przeciwni wycince drzew. Więc skąd to drewno brać?

A czy mocno dało się Wam we znaki wycofanie certyfikacji FSC? Czy jej brak nie był przeszkodą w rozpoczęciu współpracy z klientem z USA?

J.G.:  Przeszliśmy, bo musieliśmy, na certyfikację PEFC, którą akceptuje większość naszych obecnych klientów. Ale niestety, kilku odbiorców straciliśmy przez brak FSC. Zwłaszcza z Wielkiej Brytanii. Wielu z nich nie uznaje PEFC. Znak FSC otworzył niegdyś polskim producentom drzwi do wielu rynków eksportowych. A teraz jego brak te drzwi zamknął.

Słuchając opinii przedsiębiorców, można wywnioskować, że przemysł drzewny w Polsce to równia pochyła…

J.G.:  W branży drzewnej jest bardzo źle, tylko nikt o tym na głos nie mówi. Wiele zależy od NGO-sów. Ich głos jest słyszalny w Ministerstwie Klimatu i Środowiska. A ono wydaje absurdalne dla nas – dla przemysłu – decyzje, jak chociażby moratorium na wycinkę wprowadzone natychmiast i bez konsultacji, które mocno miesza na rynku surowca. Jeśli podaż drewna będzie malała, jego ceny będą rosnąć i nie będziemy mogli zawierać długoterminowych umów na kupno surowca z LP, to polski przemysł drzewny szybko i już całkowicie straci konkurencyjność na międzynarodowych rynkach. Przytoczę kilka przykładów. Podaż drewna bukowego w 2019 roku wynosiła 980,5 tys. m3, a jego cena 215 zł/m3. Cztery lata później, w 2023 roku podaż wynosiła 668,1 tys. m3, a cena 459 zł/m3. Inny przykład. Podaż drewna brzozowego w 2019 roku wynosiła 306,6 tys. m3, a cena 204 zł/m3. Cztery lata później, w 2023 roku, podaż wynosiła 190,0 tys. m3, a cena 460 zł/m3. Trzeci przykład: podaż drewna dębowego w 2019 roku to było 522,5 tys. m3, a cena 694 zł/m3. Natomiast w 2023 roku podaż wyniosła 349,6 tys. m3, a cena 1478 zł/m3. Te przykłady dokładnie obrazują zjawisko, o którym mówię, czyli rosnące ceny drewna w LP przy malejącej podaży. Zamiast więc wykorzystywać surowiec odnawialny, jakim jest drewno, robimy wszystko, aby zastąpić go betonem, plastikiem i innymi produktami ropopochodnymi. W naszym rejonie jesteśmy jedną z nielicznych firm z branży drzewnej, przerabiającą surowiec liściasty, która została, która przetrwała. To najdosadniej określa sytuację przemysłu drzewnego w Polsce. Dziękuję za rozmowę.   

~Katarzyna Orlikowska