Gazeta Przemysłu Drzewnego 9/2023

16 Z kraju wrzesień 2023 Jesteśmy tuż po oficjalnym ogłoszeniu końca pandemii, w trakcie kryzysu energetycznego i widma recesji, a także w samym środku trwającej na Wschodzie wojny. Na Wschodzie, który był uważany za największego producenta sklejki na świecie. Jak w świetle tych wydarzeń wygląda sytuacja rodzimego rynku sklejki? Bartosz Bezubik: Przede wszystkim trzeba podkreślić, że Rosja, mimo nałożonych na nią sankcji, w dalszym ciągu produkuje największe na świecie ilości sklejki brzozowej. Choć szacunki mówią, że wyprodukuje jej znacznie mniej niż w rekordowym roku 2021, kiedy to rosyjskie fabryki opuściło ok. 4,5 mln m3 tego materiału, to i tak wielkość ta jest znacząca. Prognozuje się, że w tym roku będzie to ok. 3-3,2 mln m3. Polscy producenci specjalizują się przede wszystkim w produkcji sklejki brzozowej, w mniejszej skali – sosnowej. Wspomniany przez Pana okres minionych kilku lat to czas gwałtownych, do tej pory niespotykanych, zmian. I to we wszystkich branżach. O ile okres pandemii udało się producentom sklejki przejść w sposób w miarę stabilny, to już wojna wywołana przez Rosję na Ukrainie w dużo większym stopniu wpłynęła na nasze firmy. Głównie dlatego, że Rosja od dawna była znaczącym źródłem zaopatrzenia branży drzewnej w krajach Unii Europejskiej, zarówno w sklejkę, jak i w surowiec drzewny. W momencie, gdy sytuacja geopolityczna sprawiła, że stał się on niedostępny, pojawił się niedobór drewna. To w ogromnym stopniu wpływa na branżę drzewną, a na branżę sklejkową w szczególności. Na rynku europejskim zawsze brakowało wartościowego surowca brzozowego, a teraz brakuje go jeszcze bardziej. Jak wpływa to na ceny sklejki? B.B.: Ogromnie. Ceny drewna od roku 2021 tylko rosną. Szacujemy, że podniosły się one, w przypadku surowca brzozowego, około 2,5-3-krotnie. To kolosalna zmiana! Drewno jest najbardziej kosztotwórczym surowcem przy produkcji sklejki, więc ma to bezpośrednie przełożenie na jej cenę. Nie możemy oferować produktów poniżej kosztów ich produkcji. W międzyczasie jednak UE zakwestionowała system sprzedaży proponowany przez Rosję, uznając ceny stosowane przez ten kraj za dumpingowe i nałożyła cło na jego surowiec. To nie pomogło? B.B.: Na samym początku tak. To było jeszcze przed wojną na Ukrainie, kiedy w listopadzie 2021 roku Komisja Europejska potwierdziła zarzuty podnoszone przez producentów sklejki brzozowej o stosowaniu przez producentów rosyjskich niedozwolonych praktyk i zaniżaniu cen eksportowych. Zostały wtedy wprowadzone cła antydumpingowe, które obowiązywały już w trakcie prowadzonego śledztwa. Wynosiły one od ponad 14 do prawie 19 proc. w zależności od producenta. Wtedy wreszcie można było ustawić ceny na realnym i przede wszystkim uczciwym poziomie. Proszę jednak pamiętać, że wcześniej przez wiele lat musieliśmy mierzyć się z nieuczciwą konkurencją, a utraconych przychodów nikt nam już nie zwróci. Sam proces podnoszenia cen był szalenie trudny i spotykał się z ogromnym niezadowoleniem klientów. Mam wrażenie, że z biegiem czasu zrozumieli oni, że nastała sytuacja bezprecedensowa, która zmusiła nas do takich, a nie innych działań. Czyli udało się wykorzystać powstałą lukę na rynku? B.B.: W pierwszym okresie po wybuchu wojny, a tak naprawdę od lipca 2022, kiedy sankcje weszły w życie, rzeczywiście pojawił się pewien boom na nasze produkty. W tym czasie wiele firm, które specjalizują się w zakupach sklejki, wpadło w „gorączkę”, chcąc na zapas wypełnić magazyny. Wtedy faktycznie byliśmy niejako beneficjentami całej sytuacji. Rynek jednak bardzo szybko się uregulował, a rosnące koszty produkcji zaczęły szybko ten „zysk” zjadać. W tej chwili mamy na rynku sytuację dla nas bardzo niebezpieczną. Producenci rosyjscy, w ciągu półtora roku trwania konfliktu, nauczyli się omijać obowiązujące sankcje. Do Europy trafiają obecnie ogromne ilości sklejki ze zmienionym „pochodzeniem”: z Turcji, Kirgistanu czy Kazachstanu. Paradoksalnie oznacza to, że obecnie nasza pozycja jako producentów jest jeszcze słabsza niż ta sprzed wybuchu konfliktu! Wtedy obowiązywały na sklejkę rosyjską wspomniane już cła. Obecnie, w wyniku nielegalnych działań nieuczciwych firm, ta sama sklejka trafia na rynek, ale już nawet bez nałożonego na nią cła! Na dodatek, według naszych szacunków, sklejka, która trafia na rynek europejski, jest o około 40 proc. tańsza niż ta, którą produkuje się na terenie UE. Jakby tego było mało, w Polsce szaleje wysoka inflacja, występuje duża presja na wzrost wynagrodzeń, bardzo szybko rośnie płaca minimalna – jak dotychczas, a także ta planowana od 2024 roku. To wszystko sprawia, że koszty produkcji znacząco wzrosły, co w przypadku walki z nielegalną konkurencją stawia nas w bardzo trudnej sytuacji. Musimy mieć jeszcze na uwadze, że jesteśmy w czasie dekoniunktury. Gospodarki europejskie są w odwrocie. Główny rynek, czyli rynek niemiecki, jest w recesji, z widmem ujemnego PKB w 2023 roku. To nam w niczym nie pomaga. A co ze wzrostem cen na rynku energetycznym? Czy był, a może jest nadal, odczuwalny dla Biaformu? B.B.: Wzrost cen energii elektrycznej był rzeczywiście ogromny. Mówimy wszak o wzroście nawet trzykrotnym. Na szczęście nie jesteśmy przedsiębiorstwem bardzo wysoko energochłonnym, więc udział energii w kosztach całkowitych produkcji nie jest dla nas aż tak kluczowy, choć jest bardzo istotny. Dla nas, jak wspominałem, najważniejszym elementem jest koszt zakupu surowca drzewnego. Skąd w takim razie, skoro jeden z większych dostawców surowca wypadł z gry, tenże surowiec zdobywacie? B.B.: Oczywiście gros surowca kupujemy od Lasów Państwowych, są one praktycznie monopolistą na rynku polskim, niestety, bardzo niewrażliwym na zmiany koniunktury gospodarczej, więc nie mamy wielu możliwości. Radzimy sobie, jak możemy. Korzystamy z dostawców prywatnych, a także kupujemy surowiec i półprodukty z innych państw, głównie w regionie nadbałtyckim. Nie mamy innego wyboru. A jakie jest zapotrzebowanie roczne Biaformu na drewno? B.B.: Przy produkcji około 25 tys. m3 sklejki, potrzebujemy ok. 55 tys. m3 drewna w ciągu roku. Skoro przy drewnie jesteśmy, jak zapatruje się Pan na jego certyfikację? Czy jest ona dla Was, jako producenta sklejki, która trafia na wiele rynków zagranicznych, istotna? A może jest taka dla Waszych odbiorców? B.B.: Rynki zagraniczne generalnie oczekują certyfikatu FSC. A w tej materii rodzi się kolejny problem dla naszej branży, a właściwie dla wszystkich branż związanych z rynkiem drzewnym w Polsce. Wynika on z tego, że większość dyrekcji Lasów Państwowych rezygnuje z systemu certyfikacji gospodarki leśnej. Inne kraje będą w stanie oferować swoje produkty z tym certyfikatem. A my będziemy mieć z tym problem. Co to oznacza w praktyce? B.B.: Myślę, że niektóre rynki znajdą się poza naszym zasięgiem, jeśli nie będziemy oferować produktów z tym certyfikatem. Głównie dotknie to pewnie przemysł meblarski czy podłogowy. To tam produkty trafiają do ostatecznego klienta, a na ten certyfikat, dzięki jego rozpropagowaniu w ciągu ostatnich lat, zwraca się coraz baczniejszą uwagę. Oznacza to, że producenci tych produktów będą od swoich dostawców oczekiwali certyfikatu FSC. Oczywiście są branże drzewne, gdzie ma on mniejsze znaczenie – jak choćby związane z budownictwem czy przemysłem motoryzacyjnym – jednak w skali ogólnej będzie to kolejny krok do zmniejszenia naszej konkurencyjności na rynkach światowych. Jeżeli mowa o wzroście konkurencyjności, to kluczem do tego jest też rozwój. Czy to więc prawda, że Biaform ma zamiar opuścić Białystok i przenieść się na jego rubieże? B.B.: Tak, to prawda. Takie są nasze marzenia. Ja używam w tym wypadku określenia „relokacja zakładu”. Produkcja sklejki na tym terenie, na którym obecnie funkcjonuje Biaform, rozpoczęła się ponad sto lat temu, w roku 1919. Wówczas Dojlidy nie były dzielnicą Białegostoku, a wsią zlokalizowaną nieopodal miasta. Z czasem wręcz nazwa ta została rozszerzona o dodatkowe dookreślenie „Dojlidy Fabryczne”, wskazujące na to, co było kluczową funkcją, jaką miała spełniać ta miejscowość, a potem dzielnica. Tu funkcjonowały choćby duże zakłady mięsne, te przetwarzające owoce i warzywa czy browar. A dzisiaj są to praktycznie obrzeża centrum miasta. Oznacza to brak jakichkolwiek możliwości rozbudowy, a co za tym idzie i rozwoju zakładu w tym miejscu. Z każdej strony otaczają nas już osiedla mieszkaniowe. Nie ma też możliwości, a także sensu, rozwijania takiego przemysłu w mieście. Powstał więc pomysł relokacji naszego zakładu do sąsiadującej z miastem gminy Wasilków, gdzie zakupiliśmy już nieruchomość. Relokacja na razie jest tylko w planach. Co stoi na przeszkodzie ich realizacji? B.B.: Chcemy w maksymalnym stopniu wykorzystać majątek, którym spółka dysponuje, czyli obecnie zajmowaną nieruchomość. Czekamy na uchwalenie przez radę miasta planu zagospodarowania przestrzennego tego obszaru. Następnie poszukamy partnera, który będzie zainteresowany nabyciem naszej nieruchomości. Dopiero wtedy, za pomocą zgromadzonych środków finansowych, zaczniemy budować nowy zakład w nowej lokalizacji. Relokacja zakładu, jak Pan mówi, to nie działanie natychmiastowe. Ile może ona potrwać? B.B.: Szacuję, że od momentu ustanowienia planu będą to jakieś cztery, pięć lat. Co w tym czasie stanie się z produkcją? Zostanie ona zachowana? B.B.: Będzie ona prowadzona w obecnej lokalizacji tak długo, aż nie uruchomimy nowego zakładu. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby nasi klienci zostali bez naszych produktów. To by oznaczało oddanie ich konkurencji. Musimy więc to zrobić na tyle płynnie i na tyle komfortowo dla naszych odbiorców, żeby oni tej naszej relokacji w żadnym stopniu nie odczuli. Czy to oznacza, że nowy zakład trzeba będzie wyposażyć w nowe maszyny, czy też etapami będziecie przenosić obecnie użytkowane ciągi technologiczne do nowych hal produkcyjnych? B.B.: Główne maszyny do ciągu technologicznego planujemy kupić nowe. Maszyny, roboczo nazwijmy je pomocniczymi, planujemy zabrać z obecnego zakładu. A jakie są plany miasta, a może i Biaformu, względem terenu obecnie zajmowanego? Jak rozumiem, będzie on przeznaczony pod zabudowę mieszkaniową? Czy wobec tego jest plan, że z tego tytułu zakład także będzie czerpał korzyści, czy po prostu cały teren wystawi na sprzedaż? B.B.: Plan przewiduje w tym miejscu budownictwo mieszkaniowe, z nowym układem drogowym. Natomiast w tej chwili nie jestem w stanie jednoznacznie określić, jak postanowimy, jako spółka, tym terenem dysponować. Pomysłów jest jednak kilka. I wybierzemy wariant dla nas najkorzystniejszy. Na koniec pytanie o przyszłość sklejki? Będzie ona świetlana? B.B.: Skoro planujemy relokację zakładu, a także jego rozwój, to nie może być ona inna. Świetlana? Wierzę, że będzie co najmniej dobra dla Biaformu i naszej branży w ogóle. Krótkookresowym zagrożeniem jest panująca na rynku recesja. Sądzę, że sytuacja na rynku nie zmieni się znacząco w perspektywie najbliższych 12 miesięcy. Jeśli już, to stawiałbym na poprawę od drugiej połowy przyszłego roku. W długim okresie czasu, mnie osobiście niepokoi to, kiedy i na jakich zasadach Rosja jako kraj wróci do światowego życia gospodarczego? A w domyśle, kiedy i na jakich zasadach produkty drewnopochodne z tego kraju pojawią się oficjalnie znów na rynku UE? Sytuacja gospodarcza w Unii i Rosji jest zgoła odmienna – tam surowiec i koszty produkcji spadają, spada wartość rubla, a u nas i w Unii jest wręcz odwrotnie. Istnieje więc uprawdopodobnione ryzyko, że Rosja wróci na rynek ze stosunkowo niskimi kosztami, a my będziemy musieli z producentami z tego kraju konkurować, mając te koszty na dużo wyższym poziomie. Mimo wszystko myślimy o rozwoju zakładu, bo wierzymy, że ten biznes w perspektywie dłuższego czasu ma sens. Dziękuję za rozmowę. l Sklejka z perspektywami PŁYTY DREWNOPOCHODNE | Sytuacja na rynku i przyszłość produkcji w Białymstoku O sytuacji postpandemicznej w przemyśle sklejkarskim, w momencie wysokiej inflacji i rosnących cen surowca, a także trwającej wojny na Ukrainie, rozmawiamy z Bartoszem Bezubikiem, prezesem białostockiego Biaformu oraz wiceprezydentem Stowarzyszenia Producentów Płyt Drewnopochodnych w Polsce. Bartosz Szpojda – Istnieje uprawdopodobnione ryzyko, że Rosja wróci na rynek ze stosunkowo niskimi kosztami, a my będziemy musieli z producentami z tego kraju konkurować, mając te koszty na dużo wyższym poziomie – mówi Bartosz Bezubik. fot. Biaform

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz